Jest las i woda i niebo konające na horyzoncie,
senność drzew i traw otacza, obejmuje leciutko,
jak muśnięcie piórkiem, które zgubił w locie ptak.
I ta cisza, z którą można rozmawiać,
egoistycznie nie rozglądając się na boki
tylko przed siebie daleko,aż po horyzont,
mrużyć oczy, niewinnie jak dziecko,
tylko ja i słowa, które z tą ciszą są we mnie,
gdzieś mnie gonią choć nie ruszam się z miejsca.
Na brzegu łabędź spowity jest w białe milczenie,
nawet woda rozumie tę ciszę
i zamiera w lustrzanej tafli jeziora.
A może to tylko złudzenie rozleniwionego umysłu,
milknie moje wnętrze,bo nie chce być profanacją
tego porządku rzeczy,które ułożyły się w spokój,
W objęciach konającego dnia znika mój cień,
który jest malutką plamą, czas płynie wolno, sennie.
Cichnie świat ,rozsypują się myśli,
jak gwiazdy,które za chwilę noc rzuci na niebo..
Nikt nie woła, nikt nie czeka- odpływam.