CHWILE  JESIENIĄ  MALOWANE


Ściana deszczu bez błysku nadziei,
ołowiane niebo, ciężkie, zasmucone,
pająk porwał swą sieć, łyse dni w blasku świec,
przepaść wciąga mnie w swoją stronę.

Patrzę w siebie i nie widzę nic,
szkielet myśli bez prawa łaski,
z klocków dni poskładane, takie  puste i szare,
brak kolorów na moim obrazku.

Wrony kraczą na  nagim drzewie,
zamoczone i życiem skulone,
zaraz zmiecie je wiatr i powali ot tak,
czarna krecha i wszystko skończone.

Czerep pusty-  dlaczego więc boli ?,
coś w nim dudni jak młot mechaniczny,
zaraz pęknie na pół i powali mnie ból,
przyczajony, podstępny, fizyczny.

Nie masz  wpływu na to co się zdarzy,
świat zalewa nas swoją histerią ,
spadam   w dół czuję ból,
coś mnie gniecie, przytłacza  materią.

Cień mój upadł i podnieść się nie chce,
puste dni i bez szyb straszą okna,
może drzwi  ktoś uchyli, pęknie balon za chilę
i nie będę już taka samotna.

Bez litości dla siebie- nic więcej,
zbieram szkło, poranione mam serce,
wciąż pożera mnie świat , po kawałku,  ot tak,
zaraz zniknę, przepadnę bezdźwięcznie.

Miałam sen, że umarłam na krótko,
wciąż  jest we mnie dlatego tak smutno,
cień się ukrył za  ścianą, białe skrzydła  ma anioł,
jest nadzieja na lepsze jutro.

Jest nadzieja na przebudzenie
a noc uśpi - wyleczy o brzasku
wredne dni poszarpane, dotyk ust leczy ranę,
jest  już światło na mim obrazku.