2 październik 2017r

Ś W I A T E Ł K O   


 To nie będzie kolejny dobry wiersz,
szklanka lepka od porannej  kawy
w kałuży własnych smętnych strug,
znowu mnie opętał szatan?, czy Bóg?
Z Bogiem wiodę spór od dni dobrych parę,
diabłu oddałam świecę, mnie został ogarek.
I tak brnę w czarną dziurę- próżne dewagacje,
znowu kęs,  aż po brzeg  i dym na kolację.
Staczam się, ktoś  mnie spycha w dół,
rąk niecierpliwych, wyciągniętych nikt nie chwyta,
nie unoszę się w górę,
łatwiej  spadać  w zimne i szare odmęty.
Jak  długo będzie trwał przy mnie ten miażdżący stan,
kiedy o własną pierś wszystkie kopie kruszę,
dlaczego jestem jesienna, jesienny ponury szal
okrył mnie i smaga, smaga moją duszę.
Dookoła mrok, szaruga jesienna,
to powoduje mój fatalny stan,
jak zimna tafla, cała nieodmienna,
zamknięta wśród białych fartuchów i ścian.
Kolejna igła rozrywa obolałe ciało
i wtłacza we mnie okruchy nadziei,
nie czuję nic- nawet nie bolało,
puste brzmienie słów echem uleciało.
Dość!, idę przed siebie, gdzieś w dal,
na spacer długi, jesienny żałosny,
do fontanny co strzela wysoko
i widzę umieranie i lata i wiosny.
Wracam z zasuszonym bukietem hortensji
i rudy kasztan  znalazłam w parku- zmęczonym jesiennym,
w kupie liści  coś się ruszyło- jeż wychylił nos
i kot u moich nóg- widok dość przyjemny.
Kolejny etap zdarzeń  szary, zagmatwany ,
kolejna zapisana kartka z życia strony,
będę czekać na śnieg, co przykryje złe
i zapalę światełko, światełko nadziei..