W S C H  Ó D   K S I Ę Ż Y C A


Noc całowała jeziora lustro,
zaspany świat kołysał ciszą,
w ten  piękny wieczór, ciepły majowy,
co komarami ozdabia głowy.

Tuż, tuż nad lasem z nocnej topieli ,
złocisty księżyc wschodził zza chmur,
najpierw nieśmiało w poświacie bieli
korony sosen otulił tiul.

Potem powoli , jak panna młoda
w złotej sukience po niebie szedł,
rozświetlił niebo, pokazał drogę
i tak srebrzyście schodził na brzeg.

Popatrzył w trzciny, przegnał komary,
wplątał we włosy pajęczą nić,
nagle w jeziora skrył się szuwary
i tańczył z wiatrem i kazał śnić.

Snem o Twardowskim co w swym surducie,
na jego głowie cichutko siadł,
przywołał bajki, dawne legendy,
dobre wspomnienia dziecięcych lat.

Ogromny, dumny, zawisł nad głową,
chciałam go dotknąć, czuć jego moc,
lecz on uciekał po wodnej fali,
w tą jasną, srebrną, majową noc.