S Z A R O Ś Ć


Szłam  chodnikiem dziś zupełnie zimnym, szarym,
obojętny parł do przodu szary tłum,
gdzieś ściśnięci na płaszczyźnie trotuaru,
jacyś  obcy , bez uśmiech - martwy szum.

Potem widok mnie zasmucił i przeraził,
dwoje dzieci szło za rękę z szarą matką,
jak trzy mimy w ciszy słów i bez obrazu,
szary  pejzaż z dziećmi w tle- bez krajobrazu.

Potem minął mnie trącany wiatrem człowiek,
szarość wiła się u jego stóp - niczym wąż,
jak latawiec rozbujany, trochę śmieszny, zaplątany,
szary ojciec, może brat a może mąż.

Scen tych siwych spopielonych było wiele,
uciekałam gdzieś  za drzwi swojego domu,
nagle w lustrze zobaczyłam po kryjomu,
swe odbicie- twarz zmienioną w pył popiołu.